Zima…


Coś tam robię…


Koniec albo długa przerwa


Nie dlatego że mi się nie chce.

Moje życie po raz kolejny wywróciło się do góry nogami. Nie wiem co z tego wyniknie.
Nie chcę likwidować tego miejsca, to w końcu ogromna część mnie; taki balkonik na który sobie wyskakiwałam z rzeczywistości.
Tym razem rzeczywistość pochłonęła nawet ten balkon.

Szczerze? – Mam ogromną nadzieję, że tu wrócę.

Ewa

Reklama

W Międzyczasie

drabinożyrandol

Cześć,

Już jakiś czas tutaj nie pisałam, nie pokazywałam, nie udzielałam się noooo. Tym razem nie wynikło to jednak z braku chęci, czasu itd., ale z małej ilości tematów, które by mnie „chwyciły”.
Zima jest taka sobie, więc z fotograficznie się nie wyżywam – ile można „pstrykać” szarość z szarością???
W tzw. „międzyczasie” coś jednak mi wyszło i nawet jestem z tego czegoś zadowolona jakby trochę, co zdarza mi się niezmiernie rzadko.
To znaczy, że jak się nie ma, co się lubi, to ulubione rzeczy można wychandryczyć z niemal każdego tematu 🙂

W Międzyczasie wygląda tak:

 

Zima

zima

Zima w tym roku łagodna jak mało kiedy, czasem poprószy, czasem mrozikiem zetnie, za to wiatr hula jak nawiedzony.
Raczej nic nie zapowiada drastycznej zmiany, albowiem moje koty od listopada „mówią”, że zimy jako takiej nie będzie, ale ciepłe buty na podorędziu mieć warto 😉 Zdania do tej pory nie zmieniły 😉 A ja moim kotom wierzę, bo jeszcze nie zdarzyło im się pomylić w ciągu tych lat, jak są z nami – pogodynki niezawodne 🙂
Dziś białym meszkiem poprószyło delikatnie, delikatnym mrozikiem ścięło, wyjątkowo nie dęło żadnym orkanem, a i słońce świeciło cudnie (już zapomniałam, że słońce posiada tę właściwość).
Można było zatem wziąć „pod pachę” podrośnięte już dziecię, tudzież mój sprzęcik wzbogacony ostatnio o kilka filtrów i ruszyć prędko nad pobliskie jezioro. Prędko, bo bałam się chmur, odwilży i wiatrów wyrywających wszystko z przypisanego im na stałe miejsca ;).

P.S. Ostatnie trzy fotki to zima sprzed lat, tzn. mało aktualne.

 

Życzenia…

święta

Jako że lepiej późno niż wcale, a Święta wciąż trwają…

Tym którzy bywają tu całkiem często, tym którzy są tutaj z doskoku, tym co raz na rok, tym co zajrzeli tu raz jedynie oraz tym którzy być może kiedyś tu trafią –

Aby nam wszystkim spełniło się, czego sobie życzymy cicho i głośno, abyśmy potrafili doceniać, wybaczać, słuchać, mówić, dawać i przyjmować, aby po prostu było normalnie.

Ewka

P.S. Obrazek kiczowaty, ale taki miał być. Jestem z tej generacji, która uważa, że choinka powinna być ustrojona jak…choinka; w tej kwestii żaden nowoczesny design do mnie nie przemówi 🙂

Bardzo ale to bardzo późna jesień

jesień

W zasadzie prawie zima, bo temperatura nieubłagalnie oscyluje w okolicach zera 😦

Ale mam ochotę przy tym  zimnie nielubianym krzyknąć – hurrraaaaa!!!! Dlaczego?
Pamiętacie pewnie jak marudziłam na brak sprzętu do fotografii. Nie ma tak dobrze, żeby z nieba spadł nowy aparat, ale są przecież inne możliwości. Nabyłam zatem drogą kupna kilka soczewek do makro i filtr podczerwony. Czekam na przesyłkę przebierając z niecierpliwości nogami, w międzyczasie nadrabiając ile się da zapomnianej jak i nie poznanej teorii.
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, a ja mój aparacik zamierzam lubić, pielęgnować i hołubić bardzo bardzo :))) Nieba mu przychylę, coby tylko był przyjazny i robił to co chcę, a nie to co producent mu zapisał. Mam nadzieję, że uda mi się niedługo pochwalić wymiernymi dowodami zakupu szkiełek, czyli zdjęciami.

Póki co mam kilka fotek bardzo późnej jesieni, które są wynikiem spaceru z synem i przyczyną przemarzniętych palców.
Jak zwykle ostatnio trochę bawiłam się PS.

Ewka (Imbir)

Kamień

piaskowiec

Kilka zdjęć kamienia.

Piaskowiec, trawertyn, granit i wiele wiele innych o różnej prominencji. Dla mnie kamień jest tajemnicą. Fascynuje mnie, ale tak niewiele o nim wiem. Nie jestem rzeźbiarzem, czy kamieniarzem, nie znam jego możliwości, struktury. Nie próbuję z nim walczyć, ani go ugłaskać, ani z nim współpracować, bo zwyczajnie nie umiem. Ale mogę podziwiać i snuć wyobrażenia nad genezą. Wiem jedno – jest piękny! I to mi musi wystarczyć. Na razie.

Jeśli chodzi o piaskowiec ( co poniektórzy twierdzą, że to nie jest kamień) – zachwyca mnie w nim różnorodność kolorów i struktur, a one wszystkie są jakimiś tam śladami historii.

Porowata struktura trawertynu z muszlami, przeżyleniami sprawia, że czuję się malutka wobec czasu.

Nie chcę pisać farmazonów (choć już pewnie kilka powyżej popełniłam), popatrzcie proszę na fotki, mówią same za siebie.

E.

Znowu trochę jesieni i trochę sentymentów o fotografii anologowej

rosa

Ej,

Tym razem byłam na króciutkim spacerze. Sama. Nie miał kto wpaść do wody, łazić z różnym skutkiem po okolicznych drzewach. Jak zwykle uskuteczniłam kilka zdjęć. Kropelkowych! Uwielbiam kropelki i żal mi doopę ściska, że nie mam porządnego sprzętu. Niestety nie stać mnie na ten luksus i raczej stać na razie nie będzie, buuuuu. Ale czy jest to powodem aby wcale nie robić zdjęć, czy też się ich wstydzić? Nie sądzę.

Do tej pory pamiętam jak fajne fotografie potrafiły wychodzić na pospolitej Smenie kupionej onegdaj na Gdyńskim rynku podczas wycieczki szkolnej (miałam  10-11 lat). Jak człowiek się zaopatrzył w jakikolwiek światłomierz i był skłonny spędzić ileś tam godzin w ciemni przy mdłym świetle czerwonej żarówki, z koreksem, powiększalnikiem i chemią na podorędziu, efekty były naprawdę zadowalające 🙂 Po wywołaniu filmu robiłam tzw. stykówki, coś na kształt miniatur – należało przyłożyć fragment wywołanego filmu do papieru fotograficznego (dbając aby go nie uszkodzić), naświetlić i odbębnić cały rytuał – wywoływacz, przerywacz, utrwalacz. Wspomnieć należy, że każda klatka filmu, każdy arkusz papieru były rzeczami na wagę złota, stąd mocno się zastanawiałam nad właściwym ujęciem, powtórek nie było bo z drogo, a na podstawie „stykówek” wybierałam to, co chciałam wywołać na właściwym papierze. Jeśli po wywołaniu jakieś zdjęcie okazywało się naprawdę fajne, robiłam powiększenie na A4 (mniej więcej raz na kilka filmów). W Smenie bardzo ważne było, aby ustawić część interesującej nas kompozycji w prawym dolnym rogu okienka, a resztę poza nim (okienko nijak nie było zsynchronizowane z obiektywem).
Potem, w wieku ok. 13 lat dostałam od ojca Cosinę. Ludzie, co to był za aparat, jaki luksus! Lustrzanka z wbudowanym światłomierzem, wspaniała ogniskowa, obiektyw na bagnet. Aparat duży, ale leciutki niczym moja dotychczasowa Smena! W pakiecie dostałam teleobiektyw, którego używałam głównie do podglądania sąsiadów, he, he. Cóż więcej mogę powiedzieć – praca z tym aparatem była czystą, niczym nie zmąconą przyjemnością. No i kolejne następujące po tym godziny w ciemni wciągały bardziej niż browar i fajki. Przygoda ta trwała nieprzerwanie przez jakieś 12-14 lat, nie pamiętam dokładnie. Po tym czasie moją ukochaną Cosinę skradła jakaś szuja, a ja zostałam na parę lat z niczym.
Potem pojawiły się cyfrówki, jednak budżet nigdy nie pozwalał na coś lepszego od „małpy”, czy komórki, no i mam jeszcze przyjaciela Photoshopa 😉 Ale braki czuję dotkliwie.

Dlaczego o tym piszę? Po pierwsze z żalu za zmianami – to już nie jest tak, że przy odrobinie wysiłku, pomyślunku i fantazji niemal każdy aparat zrobi dobrą fotkę, którą powiększymy sobie do odpowiednich, interesujących nas rozmiarów ( nie w nieskończoność ma się rozumieć) – no nie da się i już, ograniczenia matrycy i optyki nie przeskoczysz 😦 Po drugie fotografia analogowa miała dla  mnie niepowtarzalny urok ze względu na chwilę, na czas w niej zamknięty, ze względu na pewną elitarność i tajemnicę jaką niosła. Jednak powszechność sprzętu do robienia jakichkolwiek cyfrowych fotek daje możliwości ludziom takim jak ja; duże możliwości. Nie muszę się już martwić, że coś nie wyjdzie, że zmarnuję kolejny cenny papier. Mogę próbować wciąż i wciąż, a na koniec mogę poprosić o współpracę Photoshopa. Nie jestem bowiem maniaczką czystości fotograficznej, traktuję raczej fotografię, podobnie jak rysunek, czy malarstwo jako sposób wyrażenia siebie, co siłą rzeczy wiąże się z mieszaniem technik; tablet graficzny, PS czy Painter jest po prostu jednym z mediów.

Zatem czy powinnam się wstydzić komórkowych i „małpianych” fotek? Nie sądzę aby tak było. A jeśli ktoś twierdzi inaczej, cóż mogę mu na to odpowiedzieć? Czy w ogóle muszę odpowiadać? To wszystko sprawia mi ogromną radochę i żaden bardziej lub mniej domorosły mądrala tego nie zmieni 🙂 Nawet jeżeli te zdjęcia nie są najlepsze, ba! jeśli nie są nawet choć trochę dobre ani  do końca ostre, to ja po prostu robię to co lubię, czego i Wam życzę,

Ewka

P.S. W którymś z następnych wpisów postaram się wrzucić coś z fotografii analogowej (ałłłł, kiedyś takiego słowa w ogóle nie było) i będę dalej nudzić.

Closterkeller

closterkeller

No wię: tak:

Zadzwoniła do mnie niewidziana lata całe koleżanka, mówiąc że Closterkeller gra w Gdańsku.

K woli wytłumaczenia – Closterkeller to moja licealna wielka miłość. Śledziłam ich losy aż do płyty „Cyan”, obudziłam się dopiero przy „Aurum”. Magda co oczywiste nie wiedziała nic o mojej absencji.

Przyklasnęłam pomysłowi,  jednak tuż przed wyjściem zaczęłam obawiać się nieco moich strachów przed wyjściem z domu. Nie żałuję, że je przezwyciężyłam!

Zawsze miałam Closterkeller za zespół typowo studyjny i tu spotkała mnie niespodzianka – jest to wbrew moim wcześniejszym przekonaniom zespół typowo koncertowy i chyba żadne rotacje w składzie tego nie zmienią.

Koncert był kameralny, nie było żadnych barierek, można było podejść do muzyków na wyciągnięcie ręki, co dawało mocne poczucie bycia tu i teraz, nie jak za zagrodą i ochroniarzami.  Zuza na gitarze wprost wymiata, basista takoż. Ania jest w świetnej formie wokalnej, czapki z głów!

Nie sądziłam, że ta muzyka aż tak mnie w ciągu kilku chwil pochłonie! To było naprawdę niesamowite przeżycie, za co dziękuję zespołowi, bo sprawił, że coś od bardzo dawna pozytywnie we mnie drgnęło.

Podsumowanie – nie sądziłam że przyjdzie mi napisać taką rzecz o jakiejkolwiek muzyce – Closterkeller to nie tylko zespół, Closterkeller to stan duszy.

Ewka

P.S. Jako że nie było (chyba że nie dostrzegłam) profesjonalnych fotografów na koncercie, zrobiłam kilka zdjęć telefonem. Ani one ładne, ani z nich żadne fotografie, mają jednak dla mnie ogromną wartość sentymentalną, gdybym kiedyś zapomniała po co tu jestem 🙂

P.S.2 Też chcę mieć taką czadową koszulkę w jakich wystąpił zespół. O pierścionek z gumek chyba się uśmiechnę do dzieci, a nuż wiedzą o co chodzi 🙂

Jesień w Parku Oliwskim

rosa i róża

Cześć,

Pisałam wcześniej, że zamierzam wybrać się do Oliwy celem uskutecznienia paru fotografii i obejrzenia starych kątów.

Zapowiadało się dobrze – piękna słoneczna niedziela, chłopaki jak nigdy chętni na wycieczkę, aparat naszykowany, na wszelki wypadek telefon naładowany na full, gdyby aparat zechciał położyć na mnie ciepły żur.

Po wykonaniu kilku zdjęć aparat (a raczej akumulatory) faktycznie się zbiesił, ale nic to, mam wszak komórkę! Gdy i nią udało się pstryknąć kilka fotek, mój młodszy syn był uprzejmy skąpać się w strumieniu po kolana (na szczęście w swej dobroci nie zleciał z żadnego drzewa, czy innego ustrojstwa), co było oczywiście dla niego powodem do radości 🙂 Dla mnie jakby mniej.

Cóż było robić – uśmialiśmy się, ruszyliśmy w stronę autka oczekującego nas na zdobytym uprzednio z niemałym trudem miejscu parkingowym i wróciliśmy w domowe pielesze. Fajnie było 🙂

E.

Jesienna Rosa

kropelki

Eja,

Powoli robię się nudna, bo dziś znowu zapraszam na fotki i znowu jest to jesień.

Ale nie taka zwyczajna. Na rosę polowałam od baaaaardzo dawna, jednak przy moich problemach z wstawaniem zadanie było mocno utrudnione 😉 W końcu dzisiaj się udało! Wyleciałam z domu z aparatem pod pachą w jednej i paczką fajek w drugiej ręce (oj słabości ludzka….). Ludzie mi się dziwnie przyglądali jak latałam po trawnikach i klombach, co i rusz pochylając się i przystawiając nos to ziemi 😉 Myślę, że opłaciło się jednakowoż wystawienie na pośmiewisko, bo MAM, mam, mam rosę!

Oczywiście dziękuję PS za szybką, sprawną obróbkę.

P.S. Na fali fascynacji tym zjawiskiem atmosferycznym znalazłam w sieci innych wielbicieli kropelek:

http://byzwiatrem.wordpress.com/2014/06/03/mzawka-w-ogrodzie/

http://vitoos.blox.pl/html/1310721,262146,21.html?947385

http://galeria.interia.pl/praca,w_id,659400,ref,1,poranna+rosa

 

 

 

Warianty

bruk

Ej:)

Dzisiaj li i jedynie dwie fotki, bo komóra się zbiesiła, trzeba było ustrojstwo poddać restartowi, a pinu zapomniałam, he, he.

Byłam dziś w pięknym miejscu, w którym spędziłam trzy lata życia, a gościem bywałam potem bardzo długo. Nostalgia chwyciła mnie jak cholera. Choć dom już nie taki sam, obcy w zasadzie (odmalowany, na parapetach kiczowate kwiatki), to otoczenie w stanie w jakim je pozostawiłam (jeszcze; ten sam warzywniak, piekarnia, apteka, przesympatyczni ludzie). Uwielbiam starą Oliwę i już! Chciałam zrobić parę zdjęć, ale  niestety 😦

Mam dwa i żeby sobie uczynić zadość przedstawiam je w kilku wariantach z których każdy pokazuje mi kawałek prawdy.

Mam nadzieję, że wyruszę tam niebawem i urobek będzie większy.

E.

P.S. Kto wie gdzie to jest konkretnie, otrzyma uścisk dłoni (choćby wirtualny) autorki bloga, jak również będzie mógł/mogła sobie przywłaszczyć jedną z moich filiżanek. Zapraszam do zabawy 🙂

Notkę tę dedykuję babci Ewelinie, dziadkowi Witoldowi i Ani.

Na Spacerze


Hej,

Wczoraj zaczęła się chyba zima. Chyba, bo kalendarz mówi jedno, a aura ma zgoła odmienne od niego zdanie. Kładąc na pogodę ciepły żur, zakutawszy się po uszy, wyruszyliśmy na spacer nad zatokę. Wygwizdało nas, zmroziło porządnie i zmęczyło. Poczyniłam jednak kilka fotek raczej jesiennych. Szczęśliwie nie czuć na nich temperatury, która oscylowała w okolicach zera.

Jestem Gwiazdą :)))

przeróbka

Zrobiłam się na Bóstwo, a co! Wszystko sztuczne, aż miło, ale mam w końcu takie cuś (zawsze chciałam). Oczywiście pomógł PS 🙂 Chyba nie muszę pisać, gdzie jest oryginał?

Errata – kolega powiedział, że wyglądam jak David Bowie po kwasie. Muszę przyznać, że sporo w tym racji :))))))))

A to inne radosne przeróbki własnej facjaty; im już nie poświęcałam większej ilości czasu, ot eksperymenty:

Oryginały powstały w ciągu ostatnich czterech lat, „pliki wynikowe” wczoraj. Wszystkie bez wyjątku foty zawdzięczają swój żywot telefonowi komórkowemu.

A tutaj jeszcze jedno selfie z wczoraj – powrót ze spaceru. Było cholernie zimno, cholernie wiało, a morze spokojne było, fale ledwo widoczne.

self portrait

Zmiana tematyki bloga

jesienny liść

ej,

Ci co do mnie czasem zaglądają, pewnie dawno zauważyli, że rękodzieła tu ostatnio jak na lekarstwo. Ma to wiele przyczyn, wśród nich są te ważne i te jakby trochę mniej, lub zupełnie nieistotne – zniechęcenie, zmęczenie, sytuacja życiowa, za krótka doba, finanse itd…..

Ostatnio głównie cykam fotki (bo fotografowaniem tego nazwać nie można) i staram się rozwikłać rodzimy system prawny z marnym skutkiem.

Nie znaczy to, że nie mam nic do powiedzenia. Zamiast mnożyć blogowe byty, postanowiłam się wypowiadać tutaj; kto będzie chciał, ten zostanie, poczyta, poogląda, lub wróci za jakiś czas, ktoś inny opuści to miejsce. Cały czas będą pojawiały się rzeczy twórcze, bo są one integralną częścią mnie. Jest we mnie jednak wiele składowych domagających się zaistnienia/zapamiętania choćby przeze mnie samą. Przenoszę je tutaj jako swojego rodzaju pamiętnik,szczególnie że przyszłość jest mocno nieokreślona, a chciałabym w razie potrzeby zostawić za sobą sznurek, po którym ci którym zależy, będą mogli podążyć.

Ewka

jesień w pięciu minutach

bruk

Zlazłam z rusztowania. Do kanciapy jest jakieś dwadzieścia metrów, czas wolny wynosił ok. pięciu minut. Można w tym czasie zakupić papierosy w pobliskim kiosku (na szczęście już miałam), lub podziwiać sterty śmieci i zgnite japca usypane w całkiem reprezentacyjne hałdy. Można też podłubać w nosie, o ile nie cierpi na tym nasze poczucie estetyki 😉 No można, ale musiałam wykorzystać to karygodne rozleniwienie w innym celu; wyciągnęłam z kieszeni przyjaciółkę – komórę, a ta „pstryknęła” toto:

Coraz zimniej się robi, brrrrr

Znowu jesień…


Znowu komórkowe fotki; na inną tfoorczość brak zwyczajnie czasu 😦


Niech się wszystko odnowi, odmieni….
O jesieni, jesieni, jesieni …..
Niech się nocą do głębi przeźrocza
nowe gwiazdy urodzą czy stoczą,
niech się spełni, co się nie odstanie,
choćby krzywda, choćby ból bez miary,
niesłychane dla serca ofiary,
gniew czy miłość, życie czy skonanie,
niech się tylko coś prędko odmieni.
O jesieni!… jesieni! … jesieni!

Ja chcę burzy, żeby we mnie z siłą
znowu serce gorzało i biło,
żeby życie uniosło mnie całą
i jak trzcinę w objęciu łamało!
Nie trzymajcie, nie wchodźcie mi w drogę
już się tyle rozprysło wędzideł …
Ja chcę szczęścia i bólu, i skrzydeł
i tak dłużej nie mogę, nie mogę!
Niech się wszystko odnowi, odmieni! …
O jesieni! … jesieni! … jesieni.
Iłłakowiczówna Kazimiera

Pocztówki c.d.

nasturcja

Zapraszam na dalszy ciąg małpianych fotek 🙂

Pocztówki z Wakacji vol 2

motyl

Hej,

Urlopik króciutki, środków finansowych mało, ale radocha przeogromna!

Uskuteczniłam kilka fotek, jednak z żadnej z nich do końca zadowolona nie jestem gdyż albowiem:

1. Mam malutką praktykę po dużej przerwie i widzę różnice w widzeniu,

2. Mój aparat – no cóż, małpa zawsze lepsza jest niż komórka, ale marzy mi się w miarę porządny sprzęt. Coś mi mówi, że chwilowo na marzeniach moje działanie będzie musiało się zakończyć.

Mam nadzieję, że wypoczniecie na swoich urlopach/urlopikach/wakacjach, że zregenerujecie siły, że powrót do rzeczywistości nie będzie nastręczał zbyt dużego szoku 😉 Pozdrawiam serdecznie,

Ewka (imbir)

Tulipany

Tulipany

Hej,

Tulipany uskuteczniłam ponad rok temu i za Chiny Ludowe nie mogę znaleźć powodu nieumieszczenia ich tutaj. Niniejszym zwracam tulipanom honor i należne im miejsce.

W roli głównej występują tu kwiaty, w rolach pomocniczych ręka, tablet i corel painter.

Tulipany

Kilka fotek


Hej 🙂 Nie jestem co prawda mistrzem aparatu, ani mój aparat nie jest nim tym bardziej (och, jak ja marzę o lustrzance!).

Niemniej cały czas lubię czasami coś „pstryknąć” 🙂

Część fotek pochodzi z wycieczki na Kaszuby sprzed 1,5 miesiąca (róże i maki), część z przydomowego trawnika i tarasowego ogródka – dzisiaj. Jak znam życie, niebawem wszystkie przerobię na tła, gdzie nie będzie się można nawet domyślić etymologii 😉 Część pewnie skończy jako ilustracje; te nieliczne które to czeka, będą mogły ukazać własne walory.

 

Tła, tła, tła……


Jakie są, każdy widzi i z pewnością każdy czasem potrzebuje takowych.

Mnie to dopadło parę dni temu, „gdyż albowiem” starszy syn miał za zadanie uskutecznić prezentację na lekcję IT. Nie chciałam, aby tła ciągnął z netu, więc mu wykonałam. Że by nie było – na szybko bardzo 😉 Korzystałam głównie z własnych zdjęć i prac, później z możliwości PS oraz Giełdy Adobe. Sama muszę coś na tę giełdę wrzucić, bo od roku korzystam z pracy innych, więc niech w końcu inni skorzystają z mojej pracy, a jest tego dużo; pozostaje kwestia usystematyzowania.

Parę fotek i parę słów


Hej 🙂

Coś mi się widzi, że nie było mnie tu aż od roku 😦 Pojawiają się nowe komentarze, które niemal machinalnie zatwierdzam (dopiero dzisiaj odpowiedziałam). Tym razem to nie brak czasu, ale potworne wręcz zmęczenie materiału sytuacją nie do ogarnięcia 😦

Nie znaczy to, że nic mnie nie rusza, że nie widzę piękna, choćby czasami 😉 Widziałam to piękno w Ptasim Raju na gdańskim Sobieszewie, niestety nie miałam aparatu, tylko badziewną komórkę. Widziałam je też w Kołobrzegu, ale….taaaa komórka….

Mimo wszystko myślę, że udało mi się oddać połowę tego co widziałam, wszak marnej baletnicy…..

Ludu pracujący Stolicy!

Komórki to naprawdę nie najgorsza rzecz jaka może nas spotkać 😉

Hej 🙂

Koty z Lisiarni, czyli offtopowo dzisiaj


Autor Ewa Henry (jagged edge)

 

Kocina po gdańsku

Stosunkowo niedawno obiegały internet przerażające filmiki pokazujące co w Chinach robi się z bezdomnymi kotami. dziesiątki nieszczęśników wciągane do drucianych klatek kijami, hakami. Resztę trudno nawet opisać. Zwyrodnialstwo w świetle prawa.

My w Polsce oczywiście jesteśmy dużo lepsi od Chińczyków…. kto by tam kota hakiem i do wrzątku?! My na koty mamy kopary. I nie zawahamy się ich użyć. Oczywiście też w świetle prawa.

Lisiarnia w Gdańsku Oruni – miejsce złe – do 2011 hodowano tu zwierzęta futerkowe. Dobry pan zdzierający skóry z lisów i norek chronił swój przybytek od myszy i szczurów zatrudniając koty na etacie. Dopóki istniała ferma koty egzystowały, były jakoś tam dokarmiane, mnożyły się bo komu by tam przyszło do głowy je sterylizować. W końcu jednak, zmuszony do opuszczenia miejsca właściciel zwinął majdan. Zabrał te futerkowe na których zarabiał ale zostawił futerkową, nierentowną resztę. W końcu ktoś kto bije kasę na lisich skórkach defaultowo raczej nie jest nastawiony użalanie się nad głodującym, marznącym kotem.

Stado, które wcześniej zarabiało tu na michę zostało dosłownie na lodzie. Nieszczęsny los bezdomnego kota, przyzwyczajony do nawet byle jakiej opieki nagle pozostaje bezbronny, bezradny narażony na głód, choroby, okrucieństwo ludzkie.

A jednak…

Kilkoro wolontariuszy udowodniło, ze nawet w miejscu złym można zrobić wiele dobrego. Znaleźli się ludzie, którzy zawzięli się by uratować od strasznej egzystencji to przymierające głodem stadko. Czwórka szaleńców wydeptała ścieżki do urzędów, dokopała się do jakichś miastowch pieniędzy, wyżebrała resztę od podobnych sobie wariatów i zdołała wysterylizować, zaszczepić i podkurować tę część stada, która przeżyła wyprowadzkę dobrego pana od futerek.

I koty sobie żyły, część znalazła stałe domy, większość, podreperowana medycznie i odkarmiona miała się świetnie na wolności. Niektóre mieszkały w opuszczonych klatkach, niektóre dostały wypasione domki z samego UM.

Lisiarnia położona jest (była) w połowie drogi między kościołem a posterunkiem policji – przy takiej protekcji nikomu nie powinna stać się krzywda. A jednak w majestacie prawa lisiarnia znów wskrzesiła swą złą sławę, o koty znów upomniał się okrutny los… wprawdzie nie wciągnięto hakami do metalowych kojców, nie ugotowano żywcem jak w Chinach, ale… zajechano koparkami na śmierć.

Teren miał być uprzątnięty, co oczywiste a jednak mniej oczywiste było to, ze na terenie mieszkają żywe, czujące, rozumne istoty. Podobno nikt nie wiedział, nie widział nie słyszał….

Nie wszystkie koty zdołały uciec, część, na swoją zgubę schroniła się w panice w klatkach i domkach.

Jedną nieszczęsną kotkę zrozpaczona wolontariuszka wyciągnęła spod gruzów z ledwie tlącą się w niej iskrą życia, nie dało się jej jednak uratować. Złamany kręgosłup – kocina nie żyje. Kilka znalezionych, poranionych kotów umieszczono w domach tymczasowych i lecznicach. O wielu nadal nic nie wiadomo.

Nie wiadomo też nic w UM – w końcu mamy Tydzień Ziemi. A nawet założywszy, ze nikt nic nie wiedział – czy naprawdę doszliśmy w naszej znieczulicy do tego stopnia, że NIKT – nikt z tych ludzi pracujących tego dnia na terenie Lisiarni nie potrafił przeciwstawić się – Ochroniarzom nie przyszło do łbów chronić bezbronnego? Operatorzy koparek i spychaczy robili dokładnie to do czego zostali zatrudnieni, kopali i spychali nie widząc spanikowanych kotów ganiających po stercie blachy i najeżonych gwoździami desek. Czy karta zegarowa zwalnia nas z obowiązku bycia człowiekiem?

No więc mamy ten Tydzień Ziemi, pojawiają się różne inicjatywy na rzecz ochrony środowiska. Segregowanie śmieci, wyklęcie plastikowych reklamówek w sklepach, zachęcamy dzieci do malowania plakatów z uśmiechniętym słoneczkiem na bezchmurnym niebku… tylko się nam zapomina, ba, do głowy nam to nie przychodzi, że kot to też środowisko, i to nie dlatego, że łapie myszy. Dlatego, że po prostu ma prawo tu być, jak ptak, jak drzewo, jak żuk i piasek na plaży. Co jeszcze oprócz kotów zabito w Lisiarni? Zabito wiarę, że inicjatywa obywatelska w tym kraju jest warta więcej niż kupa sparciałych dech. Pokazano okolicznym dzieciom, które na pewno znały i dokarmiały koty, ze… chłop żywemu nie przepuści.

To ja myślę tak, skoro tam już jest ta kupa desek to z tej kupy zróbmy górkę. Na górce postawmy pomnik, byczy jak nasze wielkie serca, albo jeszcze większy… Zaraz… Jezusa już mamy w Świebodzinie, Jana Pawła w Częstochowie… Postawmy Franciszka! Tego od piesków, kotków i ptaszków. Niech się zlecą i nam śpiewają na chwałę.

 

Już od siebie dodam:

Dawniej i dziś:

Witajcie po długiej przerwie

czarownice

Dawno mnie tu nie było….To fakt.

Sporo roboty, do tego nowe studia i codzienne obowiązki i troski. Czyli jest jak wszędzie 🙂 do tego choróbsko mnie rozłożyło, dzieci wiecznie czegoś chcą, a Obywatel Małżonek pracuje od rana do nocy.

W tym czasie zrobiłam li i jedynie dwa obrazki i to raczej nie na fali fascynacji, tylko nostalgii jakiejś i melancholii. Nic to, byle do przodu 🙂

Oprócz obrazków pokażę ciekawostkę ze studiów. W sumie nie wiem, czy to dowcip, czy to na poważnie 😉

Park Oruński


Park Oruński to piękne miejsce i bardzo mi i całej mojej rodzinie bliskie. Często chodzimy tam rozprostować kości, ja zawsze z aparatem, czego reszta towarzystwa nie rozumie, bo po co, jest przecież tyle albumów z fotografiami, a ja jak zwykle muszę mieć swoje fotki. Ta na podstawie której powstał ten obrazek, znajduje się kilka wpisów niżej. Czegoś mi jeszcze w nim jednak ciągle brakuje i jest bardzo prawdopodobne, że niedługo pojawi się tutaj troszkę inna wersja.

Jak zwykle w tego typu zabawach dzielnie wspierał mnie tablet i Corel Painter.

Jaki Vader jest, każdy widzi, czyli rzecz o pewnym kocie


Pisałam Wam w okolicach maja, że straciliśmy Rudego kota 😦 Szczerze mówiąc cały czas mi go brakuje. Jednak jeden kot w domu stwarzał wrażenie ogromnej pustki i ewidentnie potrzebował „dopełnienia” do liczby idealnej, czyli kotów dwóch 🙂 Tak oto obok Łaciatej zamieszkał u nas Vader, wariat – burasek rodem z Kociewia. A oto on w mojej wariacji, uskutecznionej przy pomocy tabletu i Corel Painter. Prawda, że piękny z niego Kocurro?

Edit: Pokusiłam się również o wariację na temat kocicy koleżanki 🙂

Kubeczkowe nowości i kilka jesiennych fotek :)


No i stało się. Przyszło mi po wielomiesięcznej symbiozie i współuzależnieniu podnieść 4 litery sprzed kompa i oddać się radościom jakie może sprawić zwyczajny spacer. Już nawet zapomniałam jak bardzo to lubię 🙂 Efekty fotograficzne załączam do tego wpisu.

Poza tym obfociłam „nadmorskie” kubeczki ( w końcu) i ciekawa jestem Waszych opinii, choć mnie się one delikatnie mówiąc „przejadły”, o czym świadczy nabieranie mocy urzędowej do fotografowania.